[opowiadanie]
Ciemna sala w najglebszym z najglebszych bunkrow na terenie USA przygotowanych na taka okazje. Wszedzie komputery, migaja kontrolki, jakis smutny czlowiek siedzi za wielkim biurkiem z tabliczka "The President of USA". Nagle do sali wpada zolnierz, caly osmolony na twarzy, w podartym mundurze, w reku trzyma jeszcze cipely M16, z lufy wylatuje dym. POdbiega do biorka, kontrolki na komputerech swieca mocniej niz zwykle, cos nawet biplo. Staje na bacznosc, prezy sie z calej sily, jego bielutkie zabki odbijaja sztuczne swiatlo z jazeniowek, swieca jasniej niz kolorowe lapki, ktore w gruncie rzeczy kosztowaly 200 mln USD, a tak naprawde nic nie robia procz swiecenia. Prezydent podnosi zmeczony wzrok, widac, ze nie spal pare dni, ale ma sniezno biale zabki. Zolnierz sie usmiecha, salutuje i z calej sily krzyczy:
- Panie Prezydencie! Pokonalismy kosmitow!
I wszyscy zyli dlugo i szczesliwie, bo wiedzieli, ze USA zawsze uratuje swiat przed kosmitami.[/opowiadanie]
Zgłoś post do moderatora | IP: Zalogowane
|