riders
zachcialo mi sie w morde kina akcji. biegaja, skacza, jezdza na rolkach, nurkuja... tania imitacja bensona, w sumie tez jakis zabojad wyrezyserowal. tyle, ze zupelnie mu nie poszlo. blizej juz mu bylo z tym jego "dzielem" do agenta xxx. jednym slowem, nie warto tracic 1,5 h zycia.
rashomon
akira kurosawa, tym razem w adaptacji "w gaju" ryunosuke akutagawy. to ta nowelka co to ja ghost dog dal malej murzynce do przeczytania jak ktos kojarzy. zaczyna sie bombowo. dwoch gosci siedzi przymulonych ostro i do nowo przybylego pacjenta mowia, ze takiej historii jak ta, ktora mu zaraz opowiedza to jeszcze nigdy nie slyszal, ze bedzie przerazajaca. koles sceptyczny, ale zaciekawiony dalszymi slowami kaplana (jeden z tych dwoch byl kaplanem buddyjskim), ktory powiedzial, ze wojny rozumie, katastrofy, ze widzial bandytow mordujacych, ciala setki ludzi po monsumie, ale to czego ostatnio byl swiadkiem to mu sie w pale nie miesci, ze tak sie wyraze. no to juz sie gotowalem na bog wie jakie zlo. i tak slucham co nastepnej odslony, bo opowiadanie sklada sie z 4rech odslon 4rech roznych osob, opowiadajacych to samo wydarzenie na swoj sposob. i tak mysle, ze za krola swieczka nie wiem co w tym przerazajacego. ale poczulem sie niefajnie jak sobie przypomnialem zachwycenie tej malej murzynki nad literatura i sobie pomyslalem, ze nie moge byc gorszy, rozkminie ten film! no ise wyterzylem mozgownice i sie udalo. generalnie sa dwie tresci bardzo przerazajace tych dwoje ludzi. jedna zwiazana jest z kultura japonska. dotyczy faktu, ze japonce uwielbiaja statycznosc, nie znosza zmian i chaosu. i opowiadania to obala wlasnie mit dotychczasowych wzorcow osobowych, jak samuraj, bandyta czy kobieta. tym samym podwaza caly lad spoleczny. a nic gorszego dla japonca byc nie moze. druga sprawa jest latwiejsza w wychwyceniu i bardziej uniwersalna. a chodzi o to, ze ludzie sa egoistami. i nie jest to bynajmniej nic odkrywczego. ale mozna ten temat ostro porozkminiac i rzeczywiscie sie moze nie tyle przerazic bo w dzisiejszych czasach przywyklismy do takiego stanu rzeczy, co przynajmniej zniesmaczyc i poczuc wzgarde do samego siebie. film konczy sie genialnie. z mimiki bohatera w ostatniej scenie, gdy postanawia zaopiekowac sie nieswoim dzieckiem mozna wywnioskowac, ze jednak jest jakis promyczek nadziei dla ludzkosci ale z muzyki skolei mozna wywnioskowac, ze wcale z tym dzieckiem nic dobrego on nie chce zrobic. tak wiec kto sobie co dopowie, zakonczenie takie jak lubie. 
ostatnie kuszenie chrystusa
na koniec dnia 2,5 h rowniez swietnego kina, ktory obok rashomone do konca wyleczylo mnie z kaca po ridersach. w roli glownej defoe (czy jak sie go pisze) a obok chociazby w roli pilata david bowie a wszystko pod okiem scorsese. jak kogos pasja gibsona zawiodla, tak jak mnie lub uznal, ze to jest swietne kino, to polecam obejrzec tego klasyka. bo pasja przy tym to jest pikus. ten film nie szokuje jakimis tam scenami z krwia, pfiii... szokuje innym podejsciem do fenomenu jakim byl chrystus, czy to rozpatrujac z perspektywy chrzescijanskiej jako syna boga, czy tez czysto scientycznej jako czlowiek z niemarna charyzma. film ten laczy oba te wizerunki doskonale. a wszystko nie w wersji ewangelistycznej, tylko zupelnie odwroconej do gory nogami, wykletej przez kosciol katolicki, w wersji pisarza nikosa kazantzakisa. film przez dluzszy czas jest alternatywna opowiescia dziejow chrystusa, bardzo kontrowersyjna. ale ostatni rozdzial, ostatnie 30 minut jest genialnym przedstawieniem tego co zawiera tytul, czyli ostatniego kuszenia chrystusa wizja statecznego zycia jako kochajacego meza i ojca. bo ktoz by nie wolal byc szczesliwym czlowiekiem w momencie wbijania gwozdzi w nadgarstki i plucia ludzi. film polecil mi pan pieczynski, i zareklamowal jako "trudny". ja sie z tym stwierdzeniem nie zgodze. film trudny w odbiorze i interpretacji wcale nie jest, ale jest za to napewno ciekawy i plodny do dalszych przemyslen. polecam goraco . 
no a jutro poranek z kavinem spaceym. 
__________________

Zgłoś post do moderatora | IP: Zalogowane
|