a wracajac do meritum... czyli filmow. dzis bylo nieco... inaczej? 
kissing jassic stain
komedia romantyczna o zabarwieniu... lesbijskim. film na wskros kobiecy. cos jak serial "sex w wielkim miescie" (nie mylic z seiralem polskim z pazura w roli glownej ). na pozycje ta pewnie nie zrocilbym uwagi, gdyby nie rekomendacja kolezanki. osnowa w jakiej odbyla sie projekcja byla nieco nieadekwatna. poczatkowo mialem obejrzec to sam z dziewczyna u niej, niestety los chcial, ze kumplowi popsul sie net i jako ze sie nudzil to wpadl z browarkami. no i zaczelo sie. koemntarze, przesmiewanie sie z filmu, etc. tak wiec biednej anitce popsulismy nieco film. z perspektywy czasu niemniej film mozna nazwac interesujacym nawet. nie zrozumcie mnie tu zle, nie ma tam strzelanin, jest raczej nudny, pelen tekstow i sposobu myslenia wlasciwego raczej plci pieknej co nie ulatwia jego ogladania. ale... mnie jako mezczyzne nieco wystraszyl. przynajmniej z poczatku. i juz zaczalem wieszac psy na tym filmie, gdy nagle mile zaskoczenie jego koncowka. a jednak rezyser nie byl do konca stronniczy... i milo, i film nabral glebszego sensu. co nie zmienia faktu, ze pozostawia pewna doze strachu u faceta w stylu sexmisji, czyli co jezeli, wcale nie jestesmy tacy niezbedni. ale ale, nie bojmy sie na wyrost, wkoncu ktos musi reperowac zlewy, wkrecac zarowki etc. 
filadelfia
chyba nikomu nie trzeba przedstawiac tego filmu, kazdy ma chociaz metny zarys jego obrazu. hanks jak zwykle bardzo dobry, denzel, no coz nie przapdam za tym aktorem ;/ ale trzeba mu przyzna, ze tez jest dobry na ekranie. pierwsze co warto omowic to muzyka. howard shore, znany np. z wladcy pierscienic. mozna bylo to odgadnac nawet bez tych byczych napisow na poczatku filmu, po typowym dla jego kompozycji spokoju i stonowaniu. muzyki prawie sie nie odczuwala, byla jak delikatne tlo nie rozpraszajace widza od meritum tego filmu - wizji. no i oczywiscie main theme by springsteen. fraza "and my clothes dont fit me no more i walked a thousand miles just to slip this skin" i wiadomo juz ze nie mamy do czynienia z pierwszym lepszym kawalkiem. co do samego filmu - napewno kultowy. pytanie czemu? nie zawiera z dzisiejszej perspektywy zbyt duzo "asow" ktorymi nie mogloby sie poszczycic wiele innych filmow. jednak wystarczy przypomniec sobie, ze film jest z roku '93 i uswiadomic, ze jako jeden z pierwszych, jezeli nie jako pierwszy hollywoodzki film podjal tematyke homoseksualizmu i, a wlasciwie glownie AIDS jako choroby postrzeganej przez wtedy i dzisiaj w rownym stopniu durne spoleczenstwo jako "miecz bozy", na geji. i teraz juz ten film jawi sie ciekawiej. dosc trudnym zabiegiem jakiego podjal sie rezyser, ktory jednak nie do konca mu wyszedl (bo gdzies tak do polowy filmu) byla proba nie wartosciowania homoseksualizmu. czy jest to zle, czy dobre. czego wyrazem moze byc scena gdy denzel w sadzie, zwraca uwage ze proces toczy sie na temat uposledzenia choroba AIDS a nie preferencji seksualnych. podobe zadanie miala zapewne postac joe'a granego wlasnie przez denzela, ktory choc podjal sie sprawy to jednak delikatnie rzecz ujmujac, nie byl milosnikiem homoseksualistow. bez watpienia film warty obejrzenia, kto jeszcze go nie widzial (mea culpa, ze tak dlugo odwlekalem jego projekcje, z drugiej strony o tyle dobrze sie stalo, ze chyba jak mialem pierwszy raz okazje obejrzec ten film, czyli z jakies 5 lat temu, to nie zrozumialbym go i nie docenil). i ta mala dygresja koncze dzisiejszy monolog. 
__________________

Zgłoś post do moderatora | IP: Zalogowane
|