Nazbieralo sie kilka filmow z ostatnich dni...
The Brothers Grimm. Rezyser znany, chociaz nie patrzylem na nazwisko przed obejrzeniem filmu i - poza krotkim plotem - o produkcji wiedzialem tyle, co nic. Przeszla mi wczesniej kolo nosa i nadrobilem ja w sobote w nocy.
Sam nie wiem, jak okreslic swoje wrazenia po seansie - a takie stwierdzenie u mnie oznacza, ze film do wybitnych zdecydowanie nie nalezy, bardzo dobry tez nie jest. Jest nieokreslony. Z jednej strony, jest mieszanina groteski, troche straszenia, troche dowcipu, troche klasycznego kina przygodowego i troche czegos innego, a to wszystko miesza sie w dlugim, kilkugodzinnym tyglu. Efekt jest conajmniej dziwny, bo zabraklo dominanty ktorejs z ww. rzeczy.
Nie jest to absolutnie produkcja kiepska, zreszta widac to wyraznie po podzielonych recenzjach, niektorym sie podoba, innym nie. Pythonowskiego polotu raczej nie ma sie co spodziewac, zawodu na calej linii - tez raczej nie. Mozna obejrzec.
Four Brothers.Tu bardzo wyrazne skojarzenia z rewelacyjnym Boondock Saints. Poczucie powiazania motywow obu - odleglych w czasie - filmow towarzyszylo mi caly czas. Co prawda, w tym drugim motyw religijny, oczyszczenia etc. byl wyrazniejszy, w drugim chodzilo raczej o zemste dla zemsty, ale to nie zmienia faktu, ze skojarzenia byly.
Calosc podana dosc zgrabnie, nie przynudza, Mark Walhberg daje rade, zreszta nie tylko on. Niezle, konkretne kino bez glebokich ambicji (a przynajmniej ja tak to odbieram). Troche elorap klimat, ale nie przeszkadza to zbytnio. Scena poscigu w sniezycy klimatyczna i swietnie zrealizowana.
Just Friends. Chyba najglupszy z tych wszystkich filmow, w sumie bylem pijany jak go ogladalem, wiec ciezko mi powiedziec cos konkretnego. W skrocie historia przejscia pewnego faceta ze stadium poczwarki w liceum (klasyczny hamerykanski fatass) do roli dobrze zarabiajacego playboya, z historia przyjacielsko-milosna w tle.
Chyba najbardziej w filmie dawal rade chlopak z Malcolm in the middle, ale ogolnie calosc taka nijaka, obejrzalem potem jeszcze fragmentarycznie (na trzezwo i nie na kacu) raz jeszcze, ale dalej kicha.
W sumie calosc ponizej sredniej, pomysl niezly, ale wykonanie lezy i kwiczy.
Gone in 60 seconds. Klasyk, ale naprawde kawal dobrego kina akcji. Szybkie samochody, niezly scenariusz. Wyjatkowo fajnie mi sie go ogladalo (w ramach nadrabiania zaleglosci z okresu powiedzmy od 2000 roku w gore).
Zeby nie slodzic az tak, to powiem, iz jak zwykle ekipa spieprzyla jakas wieksza scene (na moscie). Typowe dla tego typu produkcji, acz nie tylko, nie bylo jednak az tak infantylne.
No i Shelby GT 500 w wersji klasycznej (nowa - jak dla mnie - jest brzydsza) Eleanor, piekna sprawa.
__________________
Nie wszyscy pana w dupe kopną, są ludzie bez nóg...
Zgłoś post do moderatora | IP: Zalogowane
|