Rozdział szósty czyli pierwsza kontrola drogówki
Jeździłem znowu bezawaryjnie jakiś czas. Oczywiście nie były to tylko wyjazdy do budy ale w przeważającej części rajdy po okolicy. Wystrzałami z rury straszyłem dzieci jak szły na spacer z przedszkola i starsze kobieciny chodzące po zakupy, plotkary pod blokami i pijaków pod sklepami. Ogólnie wszyscy mnie już znali i jak słyszeli ryk mojej bestyi to chowali się po domach, a jak usłyszeli z oddali wystrzały to tylko się przeżegnali i mówili, że pewnie znowu jakaś kobieta poroniła ze strachu.
Niestety sielanka nie mogła trwać długo. Po lądowaniu z jakiejś hopy przywaliłem wydechem o asfalt i urwałem kolektory przy głowicy. Charakteryzuje się to tym, że spaliny wychodzą prosto z silnika bez jakiegokolwiek tłumienia. Jako, że taki hardcorowiec jak ja nie przejmuje się byle czym podkręciłem głośność na moim Blaupunktcie podłączonym do głośników Unitry i dałem gaz do dechy. Jakiś czas sobie tak jeździłem niestety nie mogąc nikogo z zaskoczenia przestraszyć bo jak tylko z domu wyjeżdżałem to cała wieś już wiedziała co się szykuje. Pewnego wieczora stara kazała mi zaiwaniać do sklepu oddalonego od domu o jakieś 200 metrów. Oczywiście musiałem tam jechać autem. Wziąłem kumpla i najkrótszą drogą jaka była (20 kilometrów do okoła powiatu) udaliśmy się po zakupy (serek topiony). W drodze powrotnej zachaczyliśmy o stacje benzynową. Slalom między dystrybutorami, trzy kółka na parkingu i z rykiem przypominającym wystrzały z działa okrętowego tyle, że z szybkostrzelnością karabinu maszynowego wypadliśmy na drogę do domu. Niestety zatrzymaliśmy się na światłach. Czekaliśmy i czekaliśmy aż w pewnym momencie zobaczyłem w lusterku pojazd wyglądający na poloneza z czymś świecącym na dachu. Łudziłem się przez sekunde, że to może taksówka ale oczywiście okazało się, że to smerfy (właśnie w tej chwili mi się przypomniało, że po drugiej stronie drogi, na przeciwko stacji benzynowej jest urząd gminy i prawdopodobnie jest tam posterunek policji co później się potwierdziło). Staneli za mną na światłach z tymi swoimi głupimi uśmieszkami. Zrobiło się zielone, a ja niewiedziałem jak gaz nacisnąć żeby nie wydobyć ryku z silnika. Ruszyłem oczywiście jak lokomotywa i przez pierwsze 20 metrów nic się nie działo. Dopiero po drugiej stronie skrzyżowania zauważyłem w lusterku migającego koguta (syreny oczywiście nie usłyszałem bo nie mogłem nawet własnych myśli odczytać). Zatrzymałem się na poboczu, zapytałem kumpla czy ma kase na łapówki i uzyskawszy odpowiedź negatywną nastawiłem się na wysoki mandat. Pan policjant z pełną powagą stwierdził, że chyba poziom hałasu przekracza chyba dopuszczalne normy. Chciałem powiedzieć "no co ty" ale mi to nie przeszło przez gardło. Zacząłem tłumaczyć, że kolektory mi się urwały i otwarłem mu klape silnika. Włączył swoją latareczke która dawała tyle światła co zdechły Dzwoneczek z "Piotrusia Pana" i zaczął zaglądać do komory silnika. Pierwsze o co zapytał to czemu tyle oleju na silniku. Mogłem powiedzieć, że mnie taki podnieca jak go w tą wielką chromowaną rure posuwam ale to także utknęło mi w gardle i dałem sobie spokój. Następnie kazali mi pokazać trójkąt i gaśnice. Trójkąt miałem bo z Citroena rodzicom podpieprzyłem, a gaśnica też się znalazła. Gaśnica była przedpotopowa i tylko chyba przez przypadek nie było przy niej ręcznej pompy. Pan policjant chwycił z obrzydzeniem do ręki to coś co przypominało XIX wieczny wibrator analny w skali 20 do 1. Gdy nieznalazł tam jakimś dziwnym trafem atestu zapytał mnie o to, a ja z takim zdziwieniem jak by ten atest jeszcze przed chwilą tam był popatrzyłam na niego głupkowato i zapytałem co to do ***** nędzy jest ten atest i czy dzięki temu będzie więcej piany w gaśnicy. Po wykładzie, że atest powinienem podbić u strażaka który sprawdzi czy gaśnica jeszcze się nadaje do czegokolwiek powiedziałem, że napewno tak zrobie i to już jutro. Drugi blueman powiedział, że tym razem mnie puszczą bo żółty kolor auta rzuca się w oczy i napewno się jeszcze spotkamy. Gdy już pojechali odetchnąłem z ulgą i chwile siedziałem na fotelu obok kumpla rozmyślając nad tym ile bym dostał mandatu gdyby pałom nie zjebała się latarka i zdążyli by zobaczyć jeszcze na opony z których wychodziły już druty i na pasy bezpieczeństwa których dziwnym trafem nie było. Szybko wracając do domu zapytałem się kumpla gdzie jest serek topiony o smaku śmietankowym za który dałem całe 1.50 złotego. Okazało się, że mój kumpel ze zdenerwowania ściskał go tak mocno, że ten rozpuścił się i zapaćkał mi fotel. Po przyjeździe do domu powiedziałem mamie, że niestety serka nie było i musi jednak iść go pożyczyć od babci.
Następnego dnia wziąłem się za rozwiercenie zniszczonych gwintów od kolektorów wydechowych. Następnie nagwintowałem otwory i przykręciłem wydech. Wszystko trwało cztery godziny (trwało by trzy ale w między czasie zadzwoniła wychowawczyni, że w szkole nie byłem już drugi tydzień i musiałem wytłumaczyć rodzicom, że są dużo ciekawsze rzeczy od lekcji matematyki). Teraz wydech znowu chodzi dobrze i spokojnie moge się zaczaić na jakiegoś pijanego menela co by sobie po moim strzale z rury mógł puścić pawia na buty. Gaśnicy oczywiście nie mam do dzisiaj.
Zgłoś post do moderatora | IP: Zalogowane
|