Spotykam się z tym co prawda odkąd pamiętam, ale trudno mi się pogodzić do dzisiaj.
Chodzi mi o przyklejanie łatki "komercha" tudzież "sprzedali się" twórcom, którzy będąc w jakichś kręgach kultowymi i postrzegani jako niezależni nagle robią coś co chwytają miliony,
zaczynają być popularni i (o zgrozo!) robić kasę.
Nie chce mi się za dużo rozpisywać, stąd post ten będzie bardzo krótki i niestety, nie uda się tematu wyczerpać, za co przepraszam. Zresztą jest to temat - rzeka, wypunktuję więc tylko najważniejsze tezy mojego widzenia tego problemu. Dzięki temu zresztą przeczyta się go szybciej i przyjemniej.
Chętnych zapraszam, zniechęconych (tym przydługim wstępem lub w ogóle moją "działalnością" na boardzie) radzę dać sobie spokój.
Co my tu mamy?
Mnóstwo przykładów zaprzedania, skurwienia, komercjalizacji, zdrady fanów, ideałów itd.itp.
Jednym z najznamienitszych przypadków jest rzecz jasna amerykański (już to powinno wzbudzić nasze podejrzenia) zespół łomocąco - ryczący Metalika.
Pozostańmy przy nich.
Po nagraniu kilku dających niezłego czadu płyt, którymi zachwyciła się ledwie garstka wtajemniczonych słuchaczy (na oko 10-20 milionów na całym swiecie) kolesie ci pozwolili sobie na coś niesamowitego...
Po pierwsze - zaczęli dryfować w stronę melodyki kosztem motoryki.
Po drugie - zaczęli się podobać szerszemu gronu ludzi, nawet temu ciemnemu, niewyrobionemu Stachowi z VIIb.
Po trzecie - zaczęli sprzedawać więcej płyt i co z tego wynika
po czwarte - zarabiać nie kilkaset tysięcy $ rocznie i żyć w związku z tym na poziomie przciętnego fana, nie! zaczęli zarabiać MILIONY (qtasy jedne).
Po piąte - ten co daje głos (paszczą) - obciął włosy!!!!
Po szóste - skumplowali się z tymi gośćmi we frakach ze skrzypcami w garści
Po siódme - niektóre kawałki nie chcą po prostu opuścić głowy i daje się je nucić jak, nie przymierzając, jakieś piosenki z Viva Top Chart
Po ósme - widziano ich w limuzynie (przynajmniej w jednym clipie)
Po dziewiąte - zaczęli grać cudze kawłki by jeszcze raz wykorzystać ich nośność by napchać sobie kabzę
Po dziesiąte jedenaste i tak dalej, i tak dalej każdy sobie może dopowiedzieć sam...
NO I JA SIĘ Z TYM WSZYSTKIM ZGADZAM!!! (Zdrajcy...)
Tylko...
Niestety nic nie jest proste...
Wydaje mi się, że jeszcze przed komercjalizacją własnej twórczości chłopaki mieli forsy dość, by spokojnie spędzić za nią resztę życia. Gdyby naprawdę chcieli tylko pomnażać majątek staliby się inwestorami, graczami giełdowymi czy skorzystali z innych furtek (bezpieczniejszych niż showbiz) do tego prowadzących.
Postanowili jednak grać dalej rokendrola. Może trochę inaczej, ale o tym poniżej.
Człowiek ze swojej ułomnej natury nie lubi powtarzać w nieskończoność tego samego. Lubi zmiany.
Nazywa to rozwojem, ewolucją czy jakoś tak, i stara się ciągle i usilnie uciec od rutyny. Czasem w tych próbach zbłądzi (dla obserwatorów), ale prawie zawsze zazna czegoś nowego, co go wzbogaci (a jeśli ma trochę oleju w głowie to i nauczy).
Zmiana stylu metaliki wydaje mi się raczej wyzwaniem. Wyzwaniem w mniejszym stopniu w stosunku do garstki swoich fanów, co dla samych siebie. Jak się w tym odnajdziemy? Czy potrafimy pozostać sobą i tym hitom nadać nasz charakter, nasze piętno tak, aby dalej pozostac rozpoznanymi? I udało się. IMHO.
Człowiek (może nie uwierzycie) się starzeje. Są różne tego symptomy, różne skutki.
Jest taki gość Lou Reed. Ten to dopiero się skurwił. Czołowy buntownik końca lat sześćdziesiątych, eksperymentator, burzyciel, niepokorny kompozytor i gitarzysta. I co się z tym chłopakiem porobiło... Ledwie dobił do pięćdziesiątki i zaczął jakieś ballady, kołysanki, erotyki pisać i śpiewać... I zarabiać kasę.
I tego Lou Reeda lubię najbardziej... Co zrobić... (prawie rówieśnik )
Chłopaki z metaliki też chyba podlegają upływowi czasu (przynajmniej łysieją jak porządni ludzie), więc nie dziwi mnie, że robią różne zwroty, odchyły. Powiem więcej - cieszą mnie te działania. Nie zniósłbym kolejnego "killemall" w ich wykonaniu. Uznałbym za sztuczną próbę przypodobania się starym fanom. Taka płyta już istnieje. Można ją kupić wszędzie.
"masterofpapets" był absolutnie genialny. Ale czy musi wyjść "dwójka" i "trójka" jak kolejny odcinek o J. Rambo?
Podobno "Mona Lisa" to doskonały obraz (nie wiem, mi tam sie nie podobo) - ale czy to znaczy, że Leonardo powinien malować tylko te damy z uśmieszkiem? (Chociaż, gdyby tak robił wyprzedziłby o parę stuleci Warhola i może wtedy nikt by o nim (Warholu, którego nie cierpię) nie słyszał)
Wspomnę jeszcze jedną nazwę U2 - "diskotek" - komercja? Zdrada? A kiedyś grali "sandejbladysandej"...
Przykłady można by zresztą mnożyć, potęgować nawet...
Nie o to chodzi.
Raczej o to, że fan zapatrzony w swoją kapelę zaczyna traktować ją jak własną, jak część siebie samego, stąd każdy przejaw jej własnego życia, pragnień i dążeń może zaboleć, może pachnieć zdradą. Każdy rozdźwięk między fanem, jego wrażliwością i postrzeganiem świata (najczęściej, nic nie ujmująć fanom, naiwnym i młodzieńczym) a idolem prowadzi do oskarżeń o sprzedajność i zdradę.
I tak właśnie (z grubsza) wygląda mój POV na te sprawy.
Nie piszę tego z pozycji wieku, czy (wątpliwego) doświadczenia.
Odczucia takie miałem zawsze, nawet gdy byłem piętnastolatkiem, czyli jakieś brlbręc lat temu i kiedy opierałem się przed takim ocenianiem zespołów punkowych, Pink Floyd (tak! tak!) i innych.
I proszę... Jak to trzeba uważać... Rachu-ciachu i człowiek ani się obejrzy, a już ma następnego posta na liczniku.
__________________
"Podpis nie jest obowiązkowy. Podpis pojawia się pod twoim post'em."
Zgłoś post do moderatora | IP: Zalogowane
|